Wyjazdowe chwile szczęścia - kanadyjskie Góry Skaliste

 




Zastanawialiście się kiedyś skąd się bierze radość w człowieku?

Bardziej z serca czy może z głowy? Z przeżytych już zdarzeń czy może z oczekiwania na nie?

Z wyobrażeń o czymś czy z faktów… np., że świeci słońce, pięknie śpiewa ptak wiosną, że kawa dobrze smakuje z rana i że można pójść na długi spacer z psem.

A może radość to suma wielu zdarzeń, wielu myśli i wielu przeżyć?

Żyjemy w świecie gdzie niemalże wymaga się od człowieka, żeby był szczęśliwy i myślał pozytywnie, a jeżeli jeszcze szczęśliwy nie jest to niech to się stanie teraz, zaraz, najdalej pojutrze.

A jak tu być szczęśliwym gdy od wielu miesięcy na świecie trwa wojna pandemiczna? Co nas otworzyli to as zamknęli, co się polepszyło to się pogorszyło i tak przez wiele, wiele tygodni.

Na szczęście życie nie stało w miejscu, organizowaliśmy sobie przez ostatnie półtora roku mniejsze i większe wyjazdy, mniejsze lub większe radości. Głównie w obszarze Kanady, starając się nie wyjeżdżać nigdzie dalej niż to niezbędnie konieczne.

Turystyka krajowa w ciągu ostatniego roku przeżywała rozkwit. Oblegane były wszystkie możliwe domki letniskowe w Muskoka i okolicy, zajęte były pola namiotowe i miejsca dla kamperów, w większości parków nardowych. Jeździliśmy głównie nad jeziora, nad rzeki, do lasu, gdziekolwiek, byleby w przyrodę, byleby odzyskać utraconą przez pandemię normalność.

Media społecznościowe zalały zdjęcia z Alberty i Brytyjskiej Kolumbii, kto mógł leciał w tamte strony, żeby zaznać chwili szczęścia.

I w nas w pewnym momencie zrodziła się myśl, a może by tak w góry pojechać…

W Himalaje jeszcze nie da rady, ale przecież w Kanadzie też mamy góry – Skaliste to może i my, do Alberty, w góry i nad Lake Louise. 


No i zaczęło się planowanie, czyli taki początek radości. Kiedy wyjechać, gdzie najlepiej się zatrzymać, co zobaczyć itd.

Pojechałyśmy na początku września, zaraz po zakończeniu wakacji, planując wyjazd tak, żeby jeszcze załapać się na letnie promienie słońca, ale już ominąć turystyczny szczyt.

Udało się idealnie, turystów było już niewielu, choć w rejonie Banff i Canmore chyba zawsze są turyści. Było też piękne wrześniowe słońce, choć meteorolodzy straszyli deszczem.

Już w drodze z lotniska w Calgary do Canmore zaczęły witać nas pasma górskie a my stęsknione widoków, wychylone przez samochodowe okna robiłyśmy zdjęcia, wydając okrzyki zachwytów.

Trasę miałyśmy z grubsza ustaloną, wiedziałyśmy co chcemy zobaczyć, gdzie pójść. Na miejscu jednak, jak to z kobietami bywa, a było nas 5, wcześniej ustalony plan się rozjechał i planować zaczęłyśmy na nowo.

Główne atrakcje wyjazdu, czyli Lake Louise, Moraine Lake i trasę Banff – Jasper, odłożyłyśmy na później. Najpierw trekking w górach. Padło na Chester lake.

Wędrówka do Chester Lake to jeden z klasyków, uważany za najpopularniejszy szlak w Kananaskis Country .

 

Wstajemy bardzo wcześnie rano, jak na wakacje bo około 6.00, żeby zająć sobie miejsce na parkingu, bo ponoć parkingi cały czas zawalone turystami. Docieramy na miejsce niemalże ze wschodem słońca. Parking prawie pusty, a my z adrenaliną wysadzającą nas w powietrze, w końcu idziemy w góry.

Cóż to była za przyjemność, powspinać się trochę pod górę, aby w końcu dotrzeć na przepiękne połoniny i zobaczyć urocze jeziorko.

Jezior małych i dużych, o kolorach tak baśniowych, że nie sposób wytłumaczyć, w czasie tego wyjazdu będzie więcej, dużo więcej, właściwie można powiedzieć – jeziorami Alberta stoi.

Kończąc pierwszy dzień spotkania z kanadyjskimi górami, wracając na nocleg, zbaczamy z głównej drogi, zaglądamy jeszcze nad jedno jezioro, a później na łąki i spoglądamy w górę, bo na góry napatrzeć się nie możemy.

To pierwsze przywitanie z górami, było przepięknym wstępem do kolejnych dni, z widokami zapierającymi dech w piersi, z postojami przy rozlewiskach i rzekach. Aparat był cały czas w ruchu, a my jak w górskim letargu.

Po paru dniach w końcu docieramy nad Lake Lousie, creme de la creme całego wyjazdu.

Na pewno każdy z Was kojarzy ten obraz: po prawej stronie góry, po lewej góry, na wprost lodowiec a przed Wami tafla wody o kolorze niesamowitego szmaragdu. Tak właśnie wygląda najbardziej zjawiskowe jeziora w tej części Kanady.

Choć tych jezior przepięknych jest naprawdę całe mnóstwo, to Lake Lousie jest tym najbardziej spektakularnym.

Lake Louise nosi imię księżnej Louise Caroline Alberta, czwartej córki królowej Wiktorii i żony markiza Lorne, który był gubernatorem generalnym Kanady w latach 1878–1883.

Szmaragdowy kolor wody w jeziorze pochodzi z mąki skalnej, którą przenosi do jeziora woda ze stopionych lodowców wychodzących na jezioro. Jezioro ma powierzchnię 0,8 km2 i jest odprowadzane przez Louise Creek do rzeki Bow.

Patrząc na tafle jeziora, za plecami mamy przepiękny, luksusowy hotel Fairmont's Chateau , wybudowany w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku przez Canadian Pacific Railway.

Tego dnia zaglądamy w jeszcze jedno urocze miejsce, tłumnie oblegane przez turystów to Moraine Lake. Tafla wody zachwyca. Kolor turkusowy jak z obrazka.
Moraine Lake czyli jezioro Morenowe położone jest na poziomie 1885 metrów nad poziomem morza, w Dolinie Dziesięciu Szczytów (Valley of ten Peaks), zajmuje powierzchnię około 50 h i podobno jest najczęściej fotografowanym miejscem w kanadyjskich Górach Skalistych.

Ładujemy się pod górę, jak wszyscy, żeby zrobić kilka ujęć z góry, bo wiadomo, że z góry widać najlepiej. To najkrótszy szlak górski jaki znam, liczy zaledwie 300 m zwany jest Rockpile Trail czyli Szlak na Stos Kamieni



Kolejnego dnia wracamy nad Lake Luise, ale tylko po to, żeby wyruszyć stamtąd w górę. Dodajmy, że do tego jeziora spływa woda z lodowca Victoria, pod którego podnóże będziemy podążać trasą Plain of the Six Glacier.

Oczywiście jeszcze raz obcykałyśmy jezioro z każdej możliwej strony. Napatrzeć się nie mogłyśmy, ale ruszyłyśmy w końcu w górę zostawiając spektakularny widok za nami.

To znaczy jezioro w czasie wspinaczki było jakby za nami, ale przy każdej nadarzającej się sposobności głowa wędrowała przez lewe lub prawe ramię i spoglądała na jezioro. Po kilku godzinach dotarłyśmy do podnóża lodowca, stamtąd już tylko spacer w dół. Po drodze było jeszcze jezioro Agnes, ale zostawiłyśmy je na inny dzień, chcąc wrócić w to miejsce jeszcze choć raz.

Nie można pojechać do Banff i nie przejechać trasy do Jasper. Nie można i już, bo traci się możliwość podziwiania przepięknych górskich pasm z ogromnymi rozlewiskami jezior i rzek.

Ta trasa to m.in część Columbia Icefield, największe i najpopularniejsze skupisko lodowców w całych Górach Skalistych. Mówi się o 325 kilometrach kwadratowych powierzchni lodu.

Jęzor lodowca, który dostrzegamy z drogi to kawałek Athabasca Glacier. Lodowiec Athabasca jest jednym z sześciu głównych „palców” Columbia Icefield, położony w kanadyjskich Górach Skalistych. Lodowiec obecnie traci głębokość w tempie około 5 metrów rocznie, cofnął się o ponad 1,5 km i stracił ponad połowę swojej objętości w ciągu ostatnich 125 lat.

Lodowiec robi dość smutne wrażenia, choć sam w sobie jest piękny, otoczony olbrzymimi masywami skalnymi wygląda jak niedostępny kolos. Jednak wystarczy podjechać nieco bliżej i oczom ukazuje się ogrom uciekającego, znikającego pod wpływem ocieplenia klimatycznego, lodowca. Wielki i smutny to lodowiec, choć nazwa jest tak poetycka i urocza, że jeszcze długo po powrocie z wakacji obracałam w głowie tę nazwę – Athabaska.

Droga z Banff do Jasper, to najpiękniejsza droga jaką jechałam w życiu, a sądząc po reakcji moich koleżanek im też się bardzo podobało. Odległość między Jasper a Banff wynosi 289 kilometrów, to mniej więcej 4 godzin jazdy, ale kto by się spieszył jak widoki tak piękne, że można tędy jechać tydzień.

To właśnie w tym miejscu rozpoczyna się chyba najpiękniejsza kanadyjska droga – Icefields Parkway.

Na całej trasie nie ma zasięgu sieci komórkowych, więc nic nie przeszkadza w delektowaniu się pięknem natury.

Te niespełna 300 km drogi pokonałyśmy jadąc autem cały dzień, zatrzymując się dosłownie co chwile. A tu ładny widoczek, tu jeziorko i znowu górka, wodospad i uskok górski, pięknu przyrody nie było końca. Tuż przed Jasper, wisienka na torcie, bowiem przy drodze stało olbrzymie, zupełnie niewzruszone ruchem aut, stado przepięknych Elków.

W drodze powrotnej zatrzymałyśmy się na uroczy spacer wokół pięciu stawów, który jeden zachwycał bardziej od drugiego. Taka lokalna Dolina 5 Stawów, z której wcale nie chciało się wychodzić. Ileż radości może dać przyglądanie się przyrodzie wie tylko ten, kto się przyrodzie lubi i potrafi przyglądać.

Ostatniego dnia wracamy nad Lake Luise, wszak zostawiłyśmy sobie na koniec oglądanie, położonego nieco w górze jeziora Agnes.

Przy Lake Agnes znajduje się urokliwa i oblegana przez turystów herbaciarnia, która powstała w 1901 roku. Sama nazwa pochodzi od pierwszej damy Kanady, Lady Agnes MacDonald. To niewielkie, oszałamiające jezioro alpejskie położone w zapierającej dech w piersiach kotlinie utworzonej przez szczyty Mt Saint Piran, Niblock i Whyte. Jezioro położone jest na wysokości 2099 m n.p.m.

Docieramy tam w sobotnie popołudnie, miejsce popularne, ludzi dużo, ale wystarczy nieco odejść od głównego punktu widokowego, żeby w ciszy nacieszyć się widokiem.

I choć pojechałyśmy w góry, to jednak jeziora stały się głównym tematem wycieczki, punktem odniesienia każdego dnia. Ale jakże to piękne punkty odniesienia, położone wśród gór, polodowcowe rozlewiska zachwycają nie tylko usytuowaniem, ale zjawiskowymi kolorami.

Nie wybrałyśmy się w dzikie tereny gór skalistych, nie przemierzałyśmy trawersów z plecakiem wypełnionym po przebiegi, z przyczepionym śpiworem i namiotem. Nie uciekałyśmy przed niedźwiedziem czy łosiem.

Przypatrywałyśmy się górom z utartych, turystycznych szlaków, z wdzięcznością obserwując ptaki, trawy i drzewa. Była radość – absolutna.

Teraz z podobną radością planujemy kolejne wyjazdy i górskie wyprawy, szczęśliwe, że potrafimy marzyć, że możemy planować.

Jak to jest więc z tym szczęściem?

Może jak mawiał ks. prof. Józef Tischner, wystarczy czasami usiąść i poczekać, szczęście samo przyjdzie, na chwile.

A więc trwaj chwilo….

Moraine Lake




Lake Lousie










Chester Lake





 















Plain of the Six Glacier.

























Athabaska






Droga do Jasper































Komentarze

Popularne posty