Jej pierwszy raz



Klamka zapadła w październiku jedziemy w Himalaje

Jak tu dożyć do października w spokoju i nie oszaleć od czekania, choć ponoć to czekanie na wydarzenie czasami jest przyjemniejsze od samego wydarzenia. Nie w tym przypadku. Czekanie na wyjazd przypomnina oczekiwanie na wyczekiwane spotkanie z ukochaną osobą... szykowanie się, pindrzenie, wyobrażanie sobie jak będzie, z jednej strony jest bardzo podniecające z drugiej zaś, nieznośne.
5 października to data, którą już zaznaczyłyśmy w kalendarzu na czerwono z olbrzymim napisem - WYJAZD. Tym razem będzie to niebywała przygoda, bowiem do naszego górskiego wyjazdu zaprosiłyśmy kilka zupełnie obcych nam dziewczyn, których marzeniem jest pojechać w najwyższe góry świata. Chcą podobnie jak my spojrzeć na życie z góry, a właściwie, z dobrego dystansu, zrestartować głowę i poczuć zapach górskiego wiatru.
Jedenaście a może dwanaście kobiet na szlaku Langatng Valley w Himalajach. Zapewne będziemy dla lokalnych górali taką samą atrakcją jak oni dla nas. Ahoj przygodo - jak mawia nasza przyjaciółka Sylwia.
W związku z tym, że jadą z nami dziewczyny, dla których taki wyjazd to nowość, postanowiłyśmy tym razem przejść lekki, acz urokliwy trek. Natomiast prawdziwe himalajskie wyzwanie czeka nas w maju 2019 roku, kiedy to wraz z Ryszardem Pawłowskim postaramy się wejść na Islan Peak. Chcemy w ten sposób uczcić 30. rocznicę śmierci Jerzego Kukuczki, która przypada właśnie w przyszłym roku. To plany na 2019, więc na pewno do sprawy jeszcze wrócimy - tymczasem przed nami babski podbój Himalajów.
Pewnie zastanawiacie się skąd wzięłyśmy te odważne Panie, jak powstała ta grupa wyjazdowa? Z ogłoszenia - brzmi banalnie, ale to prawda. Uruchomiłyśmy facebooka i wysłałyśmy parę emaili, a także powiedziałyśmy parę razy w porannej audycji Radia7, że szukamy dziewczyn i grupa zbudowła się sama. O tym jak było, co widziałyśmy, co przeżyłyśmy i jak sobie poradziłyśmy, pisać będziemy po powrocie, czyli w listopadzie, tymczasem biorę Justynkę na spytki, o jej pierwszym razie w Himalajach. Kiedyś moja koleżanka opowiadała mi w dwóch zdaniach o swojej pierwszej podróży na dach świata, ale chyba czas najwyższy poznać szczegóły tego górskiego rozdziewiczenia.
Oczywiście, żeby w życiu zaczęło się dziać coś ciekawego i niezwykłego najpierw trzeba mieć marzenia i odwagę na ich realizację, a później trochę forsy. Justynka przyleciała do Kanady z głową pełną marzeń, szczególnie o podróżach i z chęcią zarobienia pieniędzy na egzotyczne wyprawy. Wyjazd w Himalaje był na samym szczycie marzeń i wiedziała, że to jest dla niej najważniejszy kierunek w życiu.
Trochę popracowała, poznała kilku wariatów z wielkimi marzeniam i zaczęła planować swój pierwszy w życiu wyjazd w najwyższe góry świata. Niestety szybko okazało się, że marzycieli w około jest co prawda sporo, za to chętnych do długiej, wielogodzinnej wspinaczki już nieco mniej. Ja jako osoba, która ostatnie kilkanaście lat spędziłam między domem, pracą i zajęciami dzieci, zawsze zastanawiam się, gdzie spotyka się takich marzycieli, którzy chcą jeździć w góry?
W górach oczywiście, a konkretnie na ściance wspinaczkowej, w zamkniętej sali, gdzie w zimowe wieczory ci górscy marzyciele zdobywają ścianki i formę przed wyjzdami w teren. Na takiej właśnie ściance Justynka poznaje Marka, skromnego, młodego mężczyznę, który w końcu podejmuje z nią górskie wyzwanie, chociaż od słowa do wyjazdu minie rok. W związku z tym, szarpana niespełnieniem nasza dzielna podróżniczka w swoją pierwszą podróż marzeń wcale nie pojechała w Himalaje a do Ameryki Południowej. O tej wyprawie na pewno kiedyś napiszemy, ale dzisiaj jedziemy w Himalaje.

                                                     Kathmandu - sklep mięsny


                                                                            Riksze


                                                                       Warzywniak


                                                   Trzyosobowa rodzina na skuterze


                                                                         Nowa dostawa


Hima - to śnieg, alaya to ojczyzna, kraina, tak więc Himalaja w języku sanskryckim oznacza "Krainę Śniegu". Olbrzymie, najwyższe góry świata w pełni zasługują na tę nazwę, bo nigdzie na świecie nie ma gór podobnych do Himalajów, najpotężniejszych na naszej planecie. To góry, kóre są prowdopodobnie najwyższym i największym masywem górskim, jaki istniał na Ziemi w ciągu ostatniego miliarda lat. To góry światowych rekordów i to nie tylko tych związanych z ich wysokością. Już same ich rozmiary są trudne do ogarnięcia. Rozciągłość 2500 km to tyle, ile jest np. w linii prostej z Warszawy na Islandię, lub jak kto woli w poprzek całej Europy! Góry te mogłyby szczelnie wypełnić Polskę i Czechy razem wzięte!
W Himalajach położonych jest aż 10 spośród wszystkich 14 ośmiotysięcznych szczytów świata. Pozostałe cztery znajdują się w sąsiadujących z nimi na zachodzie górach Karakorum.
Na treking w Himalaje, lekkie górskie wycieczki najczęściej wybierają się wiosną i jesienią. Zima jest zbyt mroźna na wędrówkę górskimi szlakami, które zasypane są ciężkim śniegiem, latem zaś te tereny nawiedzają monsuny. Ulewne deszcze to znak, że kończy się pora upałów w Nepalu. To również najmniej przyjazny okres na wycieczki. Padające obficie deszcze zamieniają drogi i szlaki w rwące potoki, które przez wiele tygodni pozostają nieprzejezdne.
Nie da się wyruszyć w góry nie zahaczając o Katmandu, ale tam nigdy nie pada śnieg. Na wysokości powyżej 4000 m.n.p.m od października do grudnia temperatura nocą wynosi -10C, a w styczniu i lutym jest jeszcze niższa. Natomiast w ciągu dnia, na tej samej wysokości zbliża sie do 20C.
Od kwietnia na niewielkich wysokościach temperatura jest bardzo wysoka i ciężko chodzi się na obszarach poniżej 2500 m.n.p.m., ale jednocześnie jest to pora niezwykłego kwitnienia dziko rosnących rododendronów, które w Nepalu osiągają wielkość kilku lub nawet kilkunstometrowych drzew o przepięknych kwiatach. Justynka z Markiem w Himalaje wyjeżdżają w październiku, ale już od maja rozpoczynają przygotowania. Najpierw muszą sprawdzić czy są w stanie razem biwakować i spędzić w swoim towarzystwie więcej niż dwie godziny, przecież znają sie tylko z krótkich spotkań na ściance.
Poza tym muszą przetestowć śpiwory, namioty i wszystkie inne górskie szpeje, przed wyruszeniem na szlak. Pod Everest postanowli dojść samotnie, bez niczyjej pomocy, bez GPS-u, bez przewodnika. Biorą mapy, namiot, śpiowory, starannie liczą każdą sztukę odzieży wkładaną do plecaka, bo wiedzą, że plecaki też przez całą trasę będą nieść sami, bez pomocy porterów. Z Toronto zabierają także małą turytyczną kuchenkę i górskie jedzenie, takie śmieszne torebki - miski, które po zalaniu wodą zamieniają się w "pyszne", pożywne posiłki. Na miejscu okazuje się jednak, że pomimo dużych ograniczeń, część rzeczy muszą zostawić na początku trasy, w Namche Bazar. Nie dadzą rady sami dźwigać wszystkiego na plecach przez wiele dni.
Do Nepalu lecą przez Londyn - i tu niespodzianka, w Londynie dołącza do nich Robert - dobry znajomy ze wspinaczkowych ścianek w Toronto. Robert to stary, doświadczony, himalajski wędrowiec, cieszą się, zdziwieni jego obecnością. Niestety Robert nie może w górach dotrzymać dość szybkiego tempa młodym, szalonym piechurom i zaczyna iść swoim wyważonym rytmem. Dogania młodzież od czasu do czasu, jednak na dłuższą rozmowę przyjdzie czas dopiero w Kalapatar.




                                                           Pierwszy widok na Lhotse



                                                                  Za siedmioma górami... 






                                                                               Lhotse


                                                                  Lhotse i Marek


                                                                            Aklimatyzacja


                                                                        Oh, co za widok




                                                                   



                                                                          Górska Yoga


                                                                         Lhotse


                                                                      Ama Dablam


                                                                        Czas na obiad

                                                                

                                                                             Z lotu ptaka

                                                               Lodowiec Khumbu

                                                                         Ama Dablam


                                                 Ama Dablam ze szczytu Chukhung


                                                                        Schodząc w dół 



                                                              Mt. Everest i Nuptse


                                                                                Khumbu



                                                                       Everest z Kalapatar


                                                                             Flagi modlitewne




                                   Everest Base Camp


                                                            Ama Dablam- widok z przełęczy Choya


W górach nie ma pośpiechu, każdy idzie jak mu wygodnie, swoim tempem, chłonie i przeżywa wędrówkę w samotności, po swojemu. Jednak Justyna z Markiem idą razem, krok za krokiem wypracowując wspólny rytm. Po paru dniach wytwarza się między nimi swoiste braterstwo drogi, które później przekształci się w przyjaźń na lata.
W czasie tej wędrówki nikt nikomu nic nie narzuca. Kiedy Marek chce spać w namiocie, bo marzy mu się wschód słońca wśród skał, Justynka wybiera cieplejszy teahouse. Spotykają się o poranku na ciepłym śniadaniu, żeby znowu razem wyruszyć w drogę. Dzień w górach zaczyna się marszem i marszem kończy, a później długi sen, czasami po 12-13 godzin. Wędrowcy robią mnóstwo zdjęć. Cieszą się z tej wędrówki jak dzieci, które właśnie wyjechały na upragnione wakacje. Wszystko jest nowe i piękne.
To właśnie w czasie tej wyprawy Justynka po raz pierwszy wspięła się ponad chmury. Przeszła niewidzialną granicę, gdzie nie było już żadnych ograniczeń. Zostały tylko najwyższe na świecie szczyty gór. Opowiada, że bycie w chmurze, przedzieranie się przez nią na dużej wysokości to doznanie niemalże metafizyczne. Czuje się wtedy obecność wszystkich bliskich, tych których zostawiło się w domu, ale i tych, których już nie ma z nami na codzień. Moja przyjaciółka czuje tam obecność - nieobecnej już mamy. Magiczny moment, w którym można niemalże dotknąć, tego czego się dotknąć nie da. Od tego momentu minęło już wiele lat, bo Justyna z Markiem w Himalaje pojechali w 2005, a jednak to wspomnienie jest w niej bardzo żywe.




                                                                         Przełęcz Choya



                                                                     Powyżej chmur


                                                         Everest o zachodzie słońca


                                                              Na wysokości chmur






Góry są magią, gdzie dochodzi nie tylko do przepięknych odczuć i wrażeń, ale i do spotkań, o których normalnie człowiek nie myśli. Robert w Katmandu spotyka Joe Simsona to brytyjski alpinista i pisarz. Najbardziej znany z wypadku na Siula Grande w 1985 roku. Wraz z Simonem Yatesem wyruszyli w Andy, aby zdobyć szczyt Siula Grande (6344m), zachodnią ścianą. Zdobyli go w stylu alpejskim, lecz podczas zejścia ze szczytu Joe złamał nogę, spadł do szczeliny (a właściwie został odcięty z liny), później wydostał się z niej i doczołgał do obozu. Historia ta stała się tematem książki Touching the Void (Dotknięcie pustki), która stała się światowym hitem. Dodatkowo nakręcono film "Czekając na Joe", który jeszcze bardziej ją spopularyzował.
Natomiast Justynka z Markiem, na samym początku swojej trasy w Namche Bazar spotykają Krzysztofa Wielickiego, polskiego wspinacza, taternika, alpinistę i himalaistę. To piąty człowiek na ziemi, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum.
Udaje im się zamienić parę słów z tym wspaniałym himalaistą, który właśnie wraca z gór, ale niestety nie mieli śmiałości poprosić go o pamiątkowe zdjęcie. Teraz już pewnie nie przepuściliby takiej okazji.
A okazja do wyjścia w góry na pewno się jeszcze nadarzy nie raz, wszak góry to najmocniejszy na świecie narkotyk, o czym przekonał się każdy, kto choć raz przeszedł niewielki nawet górski szlak.
Przyglądam się mojej przyjaciółce, która z olbrzymią radością pokazuje mi zdjęcia z jej pierwszego spotkania z Himalajami, przysłuchuję się opowieściom, podziwiam widoki. Jej oczy nigdy nie są tak pełne radości jak wtedy gdy mówi o górach. Na szyi Justynki znowu zawisł Dżi i choć nie wierzymy w przesądy, obie wiemy, że to niemalże święty kamień.
Dziś wyglądają, jakby wyszły z pracowni jubilera, ale właśnie takie wykopuje się z ziemi: cylindryczne koraliki ozdobione oczkami i falistymi liniami. Dżi – najbardziej tajemnicze z talizmanów Tybetu, a o pochodzeniu kamieni krąży wiele legend. Według jednej to skamieniali półbogowie lub strażnicy świętych miejsc, a według innej – zagubione ozdoby bóstw. Tubylcy twierdzą, że skoro znajdują je podczas uprawy pól, to rodzi je ziemia. Mogą być również darem niebios powstającym po uderzeniu pioruna.
Czasami ludzie cenią dżi bardziej niż wyroby ze złota czy srebra. Nic dziwnego, skoro codzienne noszenie kamieni podobno sprzyja szczęściu. Mają zapobiegać zwłaszcza wylewom, zawałom bądź atakom padaczki. Ponoć potrafią wyciągać chorobę z człowieka, a wtedy pękają. Dżi są dobre na wszystko – wspomagają zdrowie, powodzenie w interesach, zapewniają bezpieczeństwo.
Mam nadzieję, że Justynki Dżi będzie dobrym talizmanem w czasie naszej październikowej wędrówki po Himalajch i, że góry przyjmą przychylnie niecodzienną w tamtych okolicach karawanę pięknych pań.


Komentarze

Anonimowy pisze…
Da się czytać :)

Popularne posty