Portugalia




Opowieść trochę zagubiona


Jeszcze kilka tygodni temu pisałam, podążając za słowami Tiziano Terzaniego, że nic nie zdarza sie przypadkiem, a dosłownie przed chwilą doświadczyłam tych słów na własnej skórze.
Już przed tygodniem miałyśmy oddać w Wasze ręce piękną jak Portugalia opowieść o tym kraju, o tym co w nim zachwyca i dlaczego właśnie do Portugalii Justyna pojechała wspinać się po skałkach. Tak się jednak nie stało, bo tekst w połowie napisany gdzieś się ulotnił, wyparował, a uczciwie do sprawy podchodząc po prostu źle go zapisałam, nie utrwalając w pamięci komutera ani jednego słowa z opowieści. Właściwie dobrze, że tak się stało, bo gdy pisałam wcześniejszy tekst, nie przeczytałam jeszcze pięknych słów Wojtka Kurtyki o wspinaczach skałkowych.
Pod koniec lutego ukazało się polskie tłumaczenie książki Bernadette McDonald o Wojtku Kurtyce pt." Kurtyka. Sztuka Wolności". To jego pierwsza biografia, napisana przez znakomitą, kanadyjską pisarkę, która góry obdarzyła miłością ogromną. Ta książka to wielkie spotkanie z jedynym z najlepszych polskich himalaistów, który ze wspinaczki uczynił filozofię życia. Świadomie swojej wspinaczki nie sprowadzając do sportu polegającego na zdobywaniu kolejnych szczytów.

Do osoby Wojtka Kurtyki na pewno kiedyś wrócimy, bo to postać urzekająca i niezwykła. To właśnie w książce B. McDonald natrafiam na słowa Kurtyki, które noszę w sobie od wczoraj, i które pięknie tłumaczą miłość wspinaczy do skał.
"Jeśli zauważysz ruchliwe, żyjące jakby własnym życiem palce, wczepiające się chętnie we wszelkie krawędzie i szpary, przyjżyj się właścicielowi tych palców uważniej. Jeśli opuszki pokrywa skórzana powłoka, twarda jak skorupki orzechów, stawy są zaś wyraźnie pogrubione, nadając dłoni wyraz drapieżnego szponu, zapewne masz przed sobą wyznawcę"- mówi Wojtek Kurtyka w książce -" Kurtyka. Sztuka wolności."
Takie są ręce Justyny, bardzo szczupłe, ruchliwe, z mocno wystającymi stawami. To ręce wspinacza, nieustannie potrzebujące ruchu.
Gdy moja przyjaciółka powiedziała mi, że była na wspinaczce skałkowej w Portugali wcale mnie to nie zdziwiło. Wspinać się można wszedzie, dalczego więc nie w Portugalii.
Do tego uroczego kraju trochę na uboczu, pozostającego w cieniu sąsiedniej Hiszpanii, Justynka wybrała się kilka lat temu. To właśnie dzięki położeniu geograficznemu Portugalia jest trochę mniej poznana, bardziej egzotyczna, niż jej sąsiadka Hiszpania. Oczywiście, jeżeli myślimy o sporcie w kontekście Portugalii, myślimy przede wszystkim o piłce nożnej i królującym w tym kraju Cristiano Ronaldo, ale dla wtajemniczonych skałkowców Portugalia ma ogrom tras wspinaczkowych.
Większość górskich zapaleńców na skałki wybiera się do Sintry. To tu znajdziemy bajkowe i magiczne zamki otaczające okolice, ale także wygładzony, biały granit czekający na zdobywców. Wspinanie tu to nie taka oczywista sprawa, bo boldery na pierwszy rzut oka nie są widoczne. Poukrywane są wśród drzew, dlatego wspinaczka w tym rejonie jest bardzo przyjemna. Pomimo wysokiej, letniej temperatury zdobywanie kolejnych ścian nie męczy, aż tak bardzo jakby mogło się wydawać. Drzewa dają pomocny w tym wypadku cień. I na koniec niesamowita ekspozycja po wyjściu nad wierzchołki drzew – 300 metrów powyżej dna doliny. Jest tu sporo dróg w rozległej skali trudności, każdy znajdzie coś dla siebie.
Niestety jeżeli ktoś czeka na zdjęcia skał otaczjących Sintrę, Justynę robiącą kolejne wyciągi, porozwieszane liny na górach i alpinistów z całym górskim szpejem, będzie rozczarowany. Pomimo, że wyjazd do Portugalii skupiony był na wspinaczce moja droga przyjaciółka z tej części wycieczki nie przywiozła ani jednego zdjęcia.


Dlaczego? Prosta sprawa - Justynka w Sintrze i okolicach wspinała się łażąc jak pająk po skałach. Wczepiała się w boldery, które nie posiadają wyraźnych uchywtów, pchając się mozolnie w górę. Wieczorem delektowała się lokalnym winem i ratowała obszarpane opuszki palców. Na zdjęcia nie było w tym czasie miejsca. Wiedziała o tym opuszczając Lizbonę i dlatego z tego miasta przywiozła kilkaset zdjęć - głównie dachów domów - jak mi się wydaje.


A więc - witaj Lizbono!

























Codzienność
















Klasztor Hieronimitów 






















Pomnik Odkrywców 







Wieża Belem 



Miasto, które oczarowuje już przy pierwszym zetknięciu. Każdy następny krok tylko rozbudza ciekawość.
Lizbona usadowiła się wokół siedmiu wzgórz nad wielkim rozlewiskiem, gdzie Tag uchodzi do Oceanu Atlantyckiego. Nie ma tu drapaczy chmur, wszystko jest niemalże na wyciągnięcie ręki i choć to stolica Portugalii, wielkość miasta nie przytłacza. To miasto dla tych turystów, którzy po prostu chcą pobyć w interesujących okolicznościach, nie tylko przyrody, leniwie przemieszczając się po wąskich uliczkach. Świetnie czuć będą się tutaj również tacy turyści, dla których ilość zrobionych zdjęć i sfotografowanych zabytków stanowi o jakości wyjazdu. Ponoć Lizbona jest jednym z najbardziej fotogenicznych miast Europy.
Przeglądając zdjęcia przywiezione przez Justynkę wiem na pewno, że tego miasta nie można zwiedzać z mapą w ręku, zaliczając punkt po punkcie listę najważniejszych zabytków miasta. Dużo się wtedy straci z uroku Lizbony, w której warto sie zgubić. Usiąść w przyulicznej kawiarni, zagapić się na ludzi, poczuć swojskość tego miasta, ten lekko prowincjonalny klimat, w którym każda romantyczna dusza znajdzie swoje miejsce. Warto dać się ponieść uliczkom, skręcić w zaułek, o którym się przed chwilą wcale nie myślało. Za rogiem zawsze czeka, jakiś piękny mały domek, ogródek zalany kwiatami lub uliczny muzyk nadający charaker ulicy.
Oczywiście każdy turysta na początek trafi na Praça do Comércio, gdzie znajduje się pomnik króla Józefa I.






Lizbona to również miasto Świętego Antoniego, który w Portugalii jest patronem nowożeńców. Co roku w dzień jego śmierci, trzynastego lipca, odbywają się w kościele masowe wręcz śluby, bo przynosi to szczęście młodym parom. Za kościołem św. Antoniego stoi lizbońska katedra Sé, zbudowana na miejscu wcześniejszego meczetu. Portugalia do XIII wieku była zajęta przez Maurów i do tej pory możemy odnaleźć ślady ich działalności.
Jeżeli damy sobie troche czasu i poszwędamy się po uliczkach na pewno zobaczymy przepiękne płytki azulejos. Można je obejrzeć w muzeum, ale w całym mieście jest ich pełno. W różnych miejscach tworzą przepiękne obrazy i są uzupełnieniem wielu ścian i budynków. Temat płytki, więc spójrzmy jeszcze na zamek.






Zamek wyjątkowy, bo nie mieszka tam król z królową i całym dworem, ani w nim nie straszy. Mieszkają tam zwykli ludzie, a za murami jest szkoła podstawowa. Zamek Świętego Jerzego w Lizbonie został zbudowany przez Maurów i zniszczony podczas trzęsienia ziemi. Jest to stara twierdza, niestety przez lata zaniedbywana, za to z pięknymi widokami.







Zamek Maurów koło Sintry















Lizbona to oczywiście miasto niezliczonych ilości kościołów, a wśród nich przepiękny kościół São Vicente de Fora, to chyba jeden z najpiękniejszych zabytków Lizbony. Stolica Portugalii to nie tylko zabytki, urokliwe uliczki i zamek, to również ryby, wino i muzyka fado.
Jak ryby w Lizbonie to tylko na targu rybnym Mercado da Ribeira. Kupić tu można rozmaite owoce morza – od tuńczyków, przez okonie morskie, żabnicę, różnego rozmiaru mątwy, ośmiornice, czy kałamarnice, po krewetki, kraby lub małże. I choć Justynka ostatnio ryb je niewiele, to zdjęć właśnie z tej hali rybnej przywiozła wyjatkowo dużo.
Z lizbońskich zdjęć wybija się jeszcze jeden specyficzny elemenet - żółte tramwaje. To chyba najbardziej charakterystyczny motyw Lizbony, a przejażdżka tramwajem nr 28 to niemalże obowiązkowy punkt wizyty w tym mieście . Taka podróż , dzięki położeniu tego miasta, czyli na wzgórzach, a także dzięki ciasnym uliczkom dostarcza wielu niezapomnianych wrażeń.
















Gotowi jesteście na wino i muzykę fado, to przecież nierozerwalna całość lizbońskich wakacji?
Po wino sięgnijcie sami, wszak jak pisał Marek Kondrat - jakość wina nie zależy od jego nuty i smaku, a od towarzystwa w jakim się go spożywa. Popijamy więc z Justynką portugalskie wino, wracamy do przepięknych uliczek Lizbony i słuchamy portugalskiej muzyki fado - dlaczego? - bo lubimy smutne piosenki.


Komentarze

Popularne posty